Do programu
Postcrossing namówiła nas niejako
Healthy, za co cześć jej i chwała :-) bo zabawa jest przednia.
Zabawa polega na tym, że trzeba się zarejestrować, podać swój adres (chwila namysłu jaki jest poprawny wzorzec polski, a jaki w innych krajach), przygotować notatkę o sobie, pobrać 5 adresów (tyle maksymalnie można), przeczytać notatkę o każdej wylosowanej osobie, dobrać odpowiednią kartkę, napisać ją (nie zapominając o kodzie, który jest nadawany dla każdej kartki z osobna i służy do zarejestrowania pocztówki w bazie) i już. Można wysyłać. Pozostaje czekać na informację, że nasza kartka dotarła. Jeśli tak się stanie, nasz adres zostaje umieszczony na liście oczekujących do pobrania - ktoś go wylosuje i wyśle nam kartkę.
Co w tym łańcuszku takiego pouczającego? Przede wszystkim: język. Notatkę o sobie, informacje o innych, sama treść kartki - wszystko jest pisane w języku angielskim. Potem podziękowania - przeczytanie ich, odpowiedzenie nadawcy.
Po drugie: geografia - gdzie nasze kartki pojadą? (polecą? popłyną?), co to za miejsce? co tam jest ciekawego? gdzie to jest na mapie? ile to kilometrów? a mil?
Po trzecie: ludzie - kim są? co ich interesuje? co nam piszą o sobie? co my im przykażemy na swój temat? jaką kartkę wybrać, żeby sprawić przyjemność?
Po czwarte: emocje - ileż oczekiwania, nadziei, radości (nasz listonosz jest przesympatycznym i tryskającym humorem człowiekiem, ale jednak jeszcze nigdy nie był tak wyglądany jak ostatnio).
Tyle o samym Postcrossingu, teraz troszkę o naszych z nim podróżach:
- trafiliśmy na 6 rocznicę projektu, więc oprócz standardowych 5, mogliśmy dociągnąć jeszcze 6 adresów, czyli w sumie wysłaliśmy 11 pocztówek: do Włoch, Niemiec, Ukrainy, Finlandii, Holandii, Rosji, Tajwanu - do tych krajów już dotarły. Pocztowe zdziwienie - do Tajwanu dotarła w ciągu 11 dni, a do Rosji 22...
Kolejne pocztówki zostały wysłane do Chin, Białorusi i Turcji. Od 22 dni w podróży - cięgle jeszcze nie dotarły. Z duzym opóźnieniem wysłaliśmy kartki do USA. Adresat jest bowiem miłośnikiem latarni morskich. Tak nam się spodobała jego opowieść o "Boston Harbor Islands National Park" i jego wolontariacie na rzecz bostońskiej latarni, że postanowiliśmy do niego wysłać kartki z polskimi latarniami. Znaleźliśmy wydawnictwo, które takie kartki drukuje i kupiliśmy je. Niestety, pomimo zapłaty z góry, dostaliśmy list za pobraniem, w dodatku nie z tym, co trzeba... Po interwencji w końcu dosłano nam kartki, Szymon napisał list (o polskich latarniach, o historii latarni na Rozewiu) i wysłaliśmy go. Mamy jednak pewne obawy, że nie został nadany pocztą lotniczą, więc pewnie sobie płynie...
Póki co, dostaliśmy trzy kartki od dwóch osób. Jedną od Tiny z Niemiec, na której jest piękny silnik samolotu (Szymon w notatce napisał o swojej pasji lotniczej):
Kolejne kartki przyszły ze Stanów. Ponieważ konto figuruje na obu chłopców, to April była tak miła, że wysłała każdemu z nich osobną kartkę. Na obu było kilka zdań skierowanych bezpośrednio: dla Witka o pasjach czytelniczych, dla Szymka o zainteresowaniu II wojną światową. List dotarł do nas w ciągu zaledwie 6 dni! Na kartce dla Witka (zgodnie z naszą prośbą) mapka.
Dla Szymona była kartka z Marines i choć bez samolotu, to z helikopterem!
Także znaczki bardzo nam się spodobały.
Bardzo byśmy chcieli wysłać April kartkę z akordeonem, ale nie umiemy żadnej namierzyć... Może ktoś z Was ma taką i by nam sprzedał?
Mam coraz większą ochotę założyć konto tylko dla siebie - pocztówki z żabami, to brzmi pięknie! (kolekcjonuję żaby).