czwartek, 19 maja 2011

Pechowa orzesznica...

Historia pewnego bardzo pechowego stworzonka zaczęła się rok temu.
Uprałam szmatki, ale nie powiesiłam ich na sznurku, bo wiał silny wiatr. Zamiast tego położyłam je na stelażu za anteną satelitarną i o nich zapomniałam. Jakiś czas później poszłam je zdjąć, a wtedy jedna z nich mi spadła, a tam mysz-nie-mysz. Ruda, ale z grubym i kosmatym ogonem! Po konsultacji z dziadkiem (co biolog, to biolog) okazało się, że to orzesznica. Została obfotografowana i razem ze szmatką odniesiona na miejsce. Niestety, dzieci (jedno dziecko, właściwie...) nie mogły się powstrzymać od zaglądania i spłoszona orzesznica zwiała do rury - uchwytu anteny. Po akcji ratunkowej (gruby sznurek umocowany i opuszczony do środka) uznaliśmy ze smutkiem, że pewnie się wyprowadziła.
Jakiś czas później (na jesieni) dziadek grabił liście pod drzewkiem w ogrodzie i w gałęziach zobaczył bezładną kupkę liści, "ależ dziwnie je wiatr nawiał" - stwierdził i je ruszył. Z liści wyskoczyła orzesznica. Dziadek pełen wyrzutów sumienia zrobił budkę i umieścił ją na balkonie, całą jesień kładłam tam orzechy, które znikały, ale czy budkę ktoś zamieszkał? Nie wiadomo było, bo otwór był umieszczony tak, żeby nikt nie zaglądał.
Przyszła wiosna i na jednym z drzew ptasia budka się przekrzywiła i groziła urwaniem. Ponieważ to była sikorcza budka (dziadek robi je z wydrążonego pnia i z małym otworem), a w zeszłym roku były w niej sikorki, to w tym roku wiadomo było, że jest pusta (sikorki nie umieją sobie wyczyścić budki), więc wczoraj dziadek wziął kija, strącił budkę, wsadził pod pachę i zaniósł do warsztatu. Odkręcił daszek, żeby móc ją oczyścić, a tam... no właśnie, przerażona orzesznica. Słowo daję, że patrzyła na nas z wyrzutem... w ciągu roku rozwaliliśmy jej 3 dom!
Oczywiście daszek wrócił na miejsce, a budka na drzewo.
Myślicie, że to koniec historii? Nie, dziś na balkonie rozlała mi się woda i chciałam ją wytrzeć, a najbliżej pod ręką była ścierka, która wisiała za anteną... Wzięłam ją, ale jakieś liście na niej były, więc strzepnęłam i... wyskoczyła z niej orzesznica. Na szczęście nic jej się nie stało, schowała się w jakimś kątku.

Zastanawia mnie, czy to jedno i to samo zwierzątko ma do nas takiego pecha, czy może jest ich więcej? No i czy orzesznica wróci?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz