Opowiadanie Szymona:
"Dzięki naszym niezwykłym maszynom czasu i przestrzeni dzisiaj przenieśliśmy się do dżungli amazońskiej znajdującej się na Nizinie Amazonki.
Zgodnie z ustawieniami maszyn znaleźliśmy się w środku dżungli o godzinie 6 rano. Słońce akurat wschodziło. Wschód słońca nie trwał długo, wyskoczyło tylko znad horyzontu i już było jasno. W lesie i nad nim wisiała gęsta mgła. Zobaczyliśmy dużą, rozwieszoną pomiędzy dwoma drzewami pajęczynę, była cała obwieszona kropelkami rosy. Nad nami wisiały gałęzie ponad osiemdziecięciometrowych drzew, wśród nich latały kolorowe ary, kolibry i inne barwne ptaki. Na figowcach rosły barwne orchidee i dzbaneczniki. Już rozpoczął się koncert, słyszeliśmy wycie małp, krzyki i świergot ptaków, trzepot motylich i ptasich skrzydeł, brzęczenie różnokolorowych owadów. Hałas wydawany przez te wszystkie zwierzęta był ogłuszający.
Ruszyliśmy na zachód, w kierunku Andów. Idąc przez rozwrzeszczaną dżunglę myśleliśmy o hiszpańskich zdobywcach, którzy walczyli z Inkami i Aztekami. Musieliśmy się spieszyć, by dojść do jakiegoś miejsca nadającego się na zbudowanie prowizorycznego szałasu, gdyż wiedzieliśmy, że po południu zaczynają tu padać ulewne deszcze. Szliśmy dalej i nagle zobaczyliśmy mocno oświetloną słońcem polankę, na której stały indiańskie domki. Spotkaliśmy ich mieszkańców, którzy byli dla nas bardzo przyjaźni. Zaprosili nas do największej z chat, która, jak przypuszczaliśmy, była chatą wodza. Gdy wódz nas zobaczył, powiedział, że bardzo się cieszy z naszego przybycia i że dziś wieczorem będzie uczta na naszą cześć.
Około godziny ósmej grupa myśliwych powiedziała nam, że jeśli chcemy, możemy iść z nimi na polowanie. Ucieszyliśmy się, gdyż było to ciekawe przeżycie. Najpierw sprawdziliśmy pułapki zastawione przez krajowców, niestety nic w nich nie było. Potem udało nam się znaleźć barć, z której zabraliśmy trochę wyśmienitego miodu. Po drodze widzieliśmy bardzo dużo kolibrów. Następnie myśliwi nauczyli nas polować dmuchawkami, w których były zatrute jadem z drzewołazów strzałki. Upolowaliśmy w ten sposób kilka jaszczurek i dwie małpy. Doszliśmy do małego jeziorka, na jego drugim brzegu zobaczyliśmy wylegującą się anakondę z pełnym brzuchem. Łowcy wzięli swoje dmuchawki do ust i wszyscy naraz wystrzelili w kierunku węża. Obeszliśmy jeziorko, by zabrać upolowane zwierzę. Zaciągnęliśmy je wspólnymi siłami do osady. Bardzo cieszono się w niej z udanego polowania.
Zrobiło się ciemno, ale nie dlatego, że zachodziło słońce. Na horyzoncie pojawiły się ciemne, burzowe chmury. Schroniliśmy się do domku jednego z myśliwych. Kiedy przestało padać, zebraliśmy się na zapowiedzianej przez wodza uczcie. O ósmej wieczorem było już całkiem ciemno, a my siedzieliśmy wokół ogniska i słuchaliśmy bardzo starych, i czasami niewiarygodnych, opowieści o bogactwach wcześniejszych mieszkańców tych ziem. Było już późno w nocy, gdy wróciliśmy do domu."
Zrobiliśmy też mnóstwo barwnych owadów z amazońskiej dżungli. Pomysł i sposób wykonania zaczerpnęliśmy z książki, której krótka recenzja tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz