Jakiś czas temu w National Geographic przeczytaliśmy krótką notkę o niezwykłych nazwach zwierząt, kiedy to ich odkrywcy dają się ponieść fantazji. No bo co powiedzieć o kimś, kto nazwał antylopę Nilgau po łacinie Boselaphus tragocamelus czyli woło-jelenio-kozo-wielbłąd? Najbardziej nas jednak rozbawił przykład tytułowy: dziwneono to rodzaj australijskich pluskwiaków. Inny fajny artykuł o kuriozalnych nazwach tutaj. Tego samego wieczoru do naszego domu wpadła dość spora ćma. Szukanie nazwy nie było łatwe, ale udało się. Posłużyliśmy się polecaną już kiedyś wyszukiwarką. Nasza ćma po łacinie nazywa się pięknie: Noctua pronuba, a po polsku już tak sobie: rolnica tasiemka.
Po sesji fotograficznej została wypuszczona na wolność. Zdjęcia takie sobie, ale staraliśmy się nie zrobić jej krzywdy:
czwartek, 21 lipca 2011
poniedziałek, 18 lipca 2011
Morze, nasze morze...
Tak dawno żadnego wpisu, widać, że wakacje! Wcale to nie znaczy, że nic nie robimy, raczej nie mamy weny na spisywanie, bo coś tam się jednak dzieje. Postaram się po kolei, choć niekoniecznie w porządku chronologicznym.
Dziś morze. Pogoda była jak zamówiona, a oprócz niej (na tydzień pobytu jeden dzień lekko deszczowy), koszmarnej drogi (14 godzin w jedną stronę, z powrotem tylko 12), było mnóstwo cudowności:
Dziś morze. Pogoda była jak zamówiona, a oprócz niej (na tydzień pobytu jeden dzień lekko deszczowy), koszmarnej drogi (14 godzin w jedną stronę, z powrotem tylko 12), było mnóstwo cudowności:
Zachód słońca:
Dziwne ryby:
Duże rozgwiazdy:
Małe rozgwiazdy:
Węgorze ogrodowe:
Trzy kamienie:
Kwitnące grążele:
Foka w fokarium helskim:
Fascynujące umocnienia na Półwyspie Helskim:
Muzeum Obrony Wybrzeża i jedno z największych stanowisk artyleryjskich świata:
Oraz pusta plaża:
Były też morszczyny, krasnorosty, brunatnice, a jednego dnia w kałuży znaleźliśmy maleńkie flądry. Niestety nie załapały się na fotografie :-)
sobota, 28 maja 2011
Co późnym majem kwitnie w Tatrach?
To co w kwietniu kwitnie gdzie indziej, czyli pierwiosnki wyniosłe, knieć błotna, mniszek lekarski, ale można też spotkać inne cudeńka:
...oraz bacę z owcami na Rusinowej Polanie.
Oprócz podziwiania powyższego oraz zdobycia oszałamiającej wysokości 1489 m.n.p.m, młodzież została przeszkolona, tudzież odpytana z: pięter roślinności, warstw lasu, wietrzenia skał, działalności lodowców, dolin U i V kształtnych, rozmnażania mchu, rodzajów skał, wpływu działalności człowieka na przyrodę oraz zachowania się w parku narodowym. Było jeszcze coś o zaprawach wapiennych i cementowych, ale to już w ramach rozrywki.
czwartek, 19 maja 2011
Pechowa orzesznica...
Historia pewnego bardzo pechowego stworzonka zaczęła się rok temu.
Uprałam szmatki, ale nie powiesiłam ich na sznurku, bo wiał silny wiatr. Zamiast tego położyłam je na stelażu za anteną satelitarną i o nich zapomniałam. Jakiś czas później poszłam je zdjąć, a wtedy jedna z nich mi spadła, a tam mysz-nie-mysz. Ruda, ale z grubym i kosmatym ogonem! Po konsultacji z dziadkiem (co biolog, to biolog) okazało się, że to orzesznica. Została obfotografowana i razem ze szmatką odniesiona na miejsce. Niestety, dzieci (jedno dziecko, właściwie...) nie mogły się powstrzymać od zaglądania i spłoszona orzesznica zwiała do rury - uchwytu anteny. Po akcji ratunkowej (gruby sznurek umocowany i opuszczony do środka) uznaliśmy ze smutkiem, że pewnie się wyprowadziła.
Jakiś czas później (na jesieni) dziadek grabił liście pod drzewkiem w ogrodzie i w gałęziach zobaczył bezładną kupkę liści, "ależ dziwnie je wiatr nawiał" - stwierdził i je ruszył. Z liści wyskoczyła orzesznica. Dziadek pełen wyrzutów sumienia zrobił budkę i umieścił ją na balkonie, całą jesień kładłam tam orzechy, które znikały, ale czy budkę ktoś zamieszkał? Nie wiadomo było, bo otwór był umieszczony tak, żeby nikt nie zaglądał.
Przyszła wiosna i na jednym z drzew ptasia budka się przekrzywiła i groziła urwaniem. Ponieważ to była sikorcza budka (dziadek robi je z wydrążonego pnia i z małym otworem), a w zeszłym roku były w niej sikorki, to w tym roku wiadomo było, że jest pusta (sikorki nie umieją sobie wyczyścić budki), więc wczoraj dziadek wziął kija, strącił budkę, wsadził pod pachę i zaniósł do warsztatu. Odkręcił daszek, żeby móc ją oczyścić, a tam... no właśnie, przerażona orzesznica. Słowo daję, że patrzyła na nas z wyrzutem... w ciągu roku rozwaliliśmy jej 3 dom!
Oczywiście daszek wrócił na miejsce, a budka na drzewo.
Myślicie, że to koniec historii? Nie, dziś na balkonie rozlała mi się woda i chciałam ją wytrzeć, a najbliżej pod ręką była ścierka, która wisiała za anteną... Wzięłam ją, ale jakieś liście na niej były, więc strzepnęłam i... wyskoczyła z niej orzesznica. Na szczęście nic jej się nie stało, schowała się w jakimś kątku.
Zastanawia mnie, czy to jedno i to samo zwierzątko ma do nas takiego pecha, czy może jest ich więcej? No i czy orzesznica wróci?
piątek, 6 maja 2011
Lejek, świeczka i Bernoulli
Ostatnio robimy sobie zabawki ze śmieci. Polecam, super sprawa! W miarę jak pofotografuję je, to będę się starała o nich pisać, dziś - tak na szybko - świetny żart (o jak najbardziej fizycznych podstawach): spróbujcie zgasić świeczkę dmuchając na nią przez lejek!
No dobrze, jak moooocno dmuchnąć, to zgaśnie, ale płomień wcale nie odchyla się od nas (tu trzeba popróbować z dmuchaniem przez rurkę wprost na płomień i z boku płomienia), tylko pochyla się w naszym kierunku. Dlaczego? Bernoulli odkrył, że dzieje się tak dlatego, że szybko przemieszczający się płyn lub gaz wywiera niższe ciśnienie, niż wtedy, gdy porusza się wolno.
Wykorzystując tę zasadę można też pobawić się w utrzymanie piłeczki ping-pongowej w lejku. Niestety niedługo, bo tyle czasu, na ile nam wystarczy oddechu, ale gdyby podpiąć odkurzacz... ;-)
Etykiety:
bernoulli,
doświadczenie,
edukacja domowa
środa, 27 kwietnia 2011
Żywioły - woda - ile jest tej wody?
Zaczęliśmy "robić" pakiet "Żywioły - woda". Kiedyś już o nim wspominałam, jednak sama realizację odkładałam na "po egzaminach". Teraz przyszedł ten czas. Wydrukowaliśmy, co trzeba, kolorowe plansze dodatkowo zalaminowaliśmy, dzięki czemu bez obaw, że się zniszczą, można ich używać "w terenie", bo jeśli tylko jest ładna pogoda - uczymy się przed domem. Daje to też możliwość zrobienia czegoś na kształt pomocy Montessori, ale o tym przy innej okazji.
Dziś było o ilości wody w ogóle, a słonej, słodkiej i pitnej w szczególności... Tu zestawienie ogółu wód (proporcje w przybliżeniu zachowane)
Woda w pojemnikach jest niezbyt czysta, ale to dlatego, że potoczek jest malutki i przy nabieraniu wody w najgłębszym miejscu i tak się zmąciła.
Etykiety:
edukacja domowa,
woda,
żywioły
środa, 9 marca 2011
Nie to piękne co piękne, ale co się komu podoba...
Moje synisko miało dziś napisać zadanie na temat: "opisz coś, co uważasz za piękne".
Jednym z przedmiotów, które uważam za piękne jest model polskiego samolotu PZL.P11c.
Wisi on pod sufitem na żyłce, razem z innymi modelami. Jest zawieszony tak, że wygląda jak orzeł biorący gwałtowny skręt by porwać swą ofiarę w szpony. Skrzydła wyglądają jak spłaszczone "M". Są one podpierane przez zastrzały. Stożkowaty kadłub kryje w sobie dwa karabiny maszynowe, chłodnicę i podwozie.
Największym pilotem latającym na tej maszynie był as lotnictwa polskiego Stanisław Skalski.
Uważam ten model za piękny, gdyż budowałem go i malowałem szczególnie starannie. Poświęciłem mu dużo czasu i uwagi.
Uważam ten model za piękny, gdyż budowałem go i malowałem szczególnie starannie. Poświęciłem mu dużo czasu i uwagi.
Ostatnio Szym zaczął swoje ukochane samoloty rysować w Paincie. Oto one:
Opisywany PZL.P11c
LWS-4a Żubr
RWD-14 Czapla
Etykiety:
edukacja domowa,
lotnictwo polskie
Subskrybuj:
Posty (Atom)