wtorek, 18 stycznia 2011

Jak zrobić zoetrop?

I co to w ogóle jest?
Moje młodsze dziecko miało lekcję o filmie, filmie animowanym itp. Najprostsze doświadczenie pokazującej jak to działa polega na tym, że na kartonikach rysuje się postać (lub coś innego) w kolejnych fazach ruchu, karteczki układa jedna na drugiej, jedną stronę spina, a potem "przepuszczając" je pod palcem wparawia się w ruch i ogląda film. Zachciało mi się jednak czegoś więcej i rozpoczęłam poszukiwania czegoś, co kiedyś widziałam, ale nie wiedziałam, jak to się nazywa. Po żmudnych poszukiwaniach... nic nie znalazłam. Znalazł mój mąż - jednak co fizyk, to fizyk. Nazywa się to zoetrop. Zasada działania urządzonka jest stosunkowo prosta: wewnątrz walca ze szczelinami są umieszczone obrazki w kolejnych stadiach ruchu. Obracając walec, sprawiamy, że oglądamy obrazki szybko jeden za drugim, a nam się wydaje, że widzimy ruch - dlaczego tak się dzieje, nie wiemy, (obraz z oka poddawany jest w mózgu skomplikowanej obróbce, o której nie wiadomo zbyt wiele). Początkowo sądzono, że oko jest "bezwładne", ale dziś wiemy, że nie jest to prawda. Więcej można poczytać tutaj.
Teorię mamy, zatem do dzieła.
Chyba miałam jakieś przeczucie odkładając pudełko po serkach topionych do szafki, bo to ono będzie podstawą naszego zoetropu. Reszta potrzebnych rzeczy to: pasek czarnego kartonu A3, filmiki (my wzięliśmy stąd) i patyczek. Na pudełku wyznaczamy środek (na coś ta geometria sie przydaje) i robimy niewielki otworek. Karton nacinamy (niezbędny nóż do cięcia papieru, polecam też "samogojącą się matę", dzięki której można odmierzyć odległości pomiędzy szczelinami bez konieczności rysowania (mata jest w kratkę) i oklejamy go na zewnątrz pudełka. Filmik wymierzamy (jeśli jest zbyt krótki, to trzeba dokleić pojedyncze "klatki" i umieszczamy w środku. Zoetrop mocujemy na zaostrzonym patyczku i powolutku kręcimy patrząc przez szczeliny - efekt niesamowity.

czwartek, 13 stycznia 2011

W amazońskiej dżungli


Opowiadanie Szymona:

"Dzięki naszym niezwykłym maszynom czasu i przestrzeni dzisiaj przenieśliśmy się do dżungli amazońskiej znajdującej się na Nizinie Amazonki.

Zgodnie z ustawieniami maszyn znaleźliśmy się w środku dżungli o godzinie 6 rano. Słońce akurat wschodziło. Wschód słońca nie trwał długo, wyskoczyło tylko znad horyzontu i już było jasno. W lesie i nad nim wisiała gęsta mgła. Zobaczyliśmy dużą, rozwieszoną pomiędzy dwoma drzewami pajęczynę, była cała obwieszona kropelkami rosy. Nad nami wisiały gałęzie ponad osiemdziecięciometrowych drzew, wśród nich latały kolorowe ary, kolibry i inne barwne ptaki. Na figowcach rosły barwne orchidee i dzbaneczniki. Już rozpoczął się koncert, słyszeliśmy wycie małp, krzyki i świergot ptaków, trzepot motylich i ptasich skrzydeł, brzęczenie różnokolorowych owadów. Hałas wydawany przez te wszystkie zwierzęta był ogłuszający.

Ruszyliśmy na zachód, w kierunku Andów. Idąc przez rozwrzeszczaną dżunglę myśleliśmy o hiszpańskich zdobywcach, którzy walczyli z Inkami i Aztekami. Musieliśmy się spieszyć, by dojść do jakiegoś miejsca nadającego się na zbudowanie prowizorycznego szałasu, gdyż wiedzieliśmy, że po południu zaczynają tu padać ulewne deszcze. Szliśmy dalej i nagle zobaczyliśmy mocno oświetloną słońcem polankę, na której stały indiańskie domki. Spotkaliśmy ich mieszkańców, którzy byli dla nas bardzo przyjaźni. Zaprosili nas do największej z chat, która, jak przypuszczaliśmy, była chatą wodza. Gdy wódz nas zobaczył, powiedział, że bardzo się cieszy z naszego przybycia i że dziś wieczorem będzie uczta na naszą cześć.

Około godziny ósmej grupa myśliwych powiedziała nam, że jeśli chcemy, możemy iść z nimi na polowanie. Ucieszyliśmy się, gdyż było to ciekawe przeżycie. Najpierw sprawdziliśmy pułapki zastawione przez krajowców, niestety nic w nich nie było. Potem udało nam się znaleźć barć, z której zabraliśmy trochę wyśmienitego miodu. Po drodze widzieliśmy bardzo dużo kolibrów. Następnie myśliwi nauczyli nas polować dmuchawkami, w których były zatrute jadem z drzewołazów strzałki. Upolowaliśmy w ten sposób kilka jaszczurek i dwie małpy. Doszliśmy do małego jeziorka, na jego drugim brzegu zobaczyliśmy wylegującą się anakondę z pełnym brzuchem. Łowcy wzięli swoje dmuchawki do ust i wszyscy naraz wystrzelili w kierunku węża. Obeszliśmy jeziorko, by zabrać upolowane zwierzę. Zaciągnęliśmy je wspólnymi siłami do osady. Bardzo cieszono się w niej z udanego polowania.

Zrobiło się ciemno, ale nie dlatego, że zachodziło słońce. Na horyzoncie pojawiły się ciemne, burzowe chmury. Schroniliśmy się do domku jednego z myśliwych. Kiedy przestało padać, zebraliśmy się na zapowiedzianej przez wodza uczcie. O ósmej wieczorem było już całkiem ciemno, a my siedzieliśmy wokół ogniska i słuchaliśmy bardzo starych, i czasami niewiarygodnych, opowieści o bogactwach wcześniejszych mieszkańców tych ziem. Było już późno w nocy, gdy wróciliśmy do domu."

Zrobiliśmy też mnóstwo barwnych owadów z amazońskiej dżungli. Pomysł i sposób wykonania zaczerpnęliśmy z książki, której krótka recenzja tutaj.

piątek, 7 stycznia 2011

Bierzemy się za wirusy

Naszą walkę z wirusami zaczęliśmy od sporej dawki witaminy C, czosnku i soku malinowego. W ramach lekcji natomiast znaleźliśmy mikroskopowe zdjęcia tych paskud, no i poczytaliśmy sobie o nich. Nauka o wirusach, czyli wirusologia, jest dość skomplikowana, mimo że są to zaledwie cząsteczki organiczne. Czy można je nazywać organizmami żywymi? Tu dowiedzieliśmy się, że są różne definicje życia:
- funkcjonalna - zdolność do powielania się i ewolucji,
- strukturalna - zdolność do rozmnażania się, wzrostu, metabolizmu, budowa komórkowa.
Według tej pierwszej definicji wirusy są żywe, a według drugiej nie.
Żywe czy nie, atakują komórki i w fantastyczny sposób się powielają. Zrobiliśmy niewielką mapę myśli (zależało mi na poznaniu pojęć: wirus, wirion, kapsyd, kwas nukleinowy), a potem rysowaliśmy wirusy. Nie takie prawdziwe, tylko fantastyczne, w dodatku na koszulkach. Po czasach szkolnych zostały nam białe (pod-koszulowe) T-shirty. Na nich flamastrami do tkanin chłopcy zamieścili swoje dzieła ;-)

wtorek, 4 stycznia 2011

Zaćmienie Słońca

Sylwester zeszłego roku mijał nam pod znakiem zaćmienia Księżyca - niebo było prawie bezchmurne, a pojedyncze chmurki dodawały tylko urody całemu zjawisku. Dziś - prawie równy rok później, mieliśmy okazję oglądać piękne zaćmienie Słońca. Obok wspaniałe zdjęcie z Wiki. Nam takie piękne nie wyszły, bo było zimno (choć słonecznie), patrzyliśmy przez dwie szyby okna i szybkę z przyłbicy spawalniczej (dziadek nam taką wymontował), więc na zdjęciach są odbicia. Więcej w sprawozdaniu Szymona, który narysował ładne schematy wyjaśniające, jak te zjawiska zachodzą. Ponieważ nie da się tu wstawić pdf-ów, chętnych do ich obejrzenia zapraszamy do Chomika (edukacja domowa, przyroda)


Sprawozdanie Szymona:
"4 stycznia 2011 roku w Polsce było widoczne głębokie zaćmienie częściowe Słońca. To zjawisko powstaje wtedy, gdy Księżyc znajdzie się pomiędzy Słońcem a Ziemią. Księżyc rzuca na Ziemię cień. Gdy ktoś znajdzie się w tym cieniu (cała Europa z wyjątkiem Islandii, Wysp Owczych i północnych krańców Półwyspu Skandynawskiego, a także Afryka Północna, Bliski Wschód, Azja Środkowa, zachodnie Chiny), to nie widzi całego Słońca lecz najwyżej jego fragment. W Warszawie początek zaćmienia nastąpił o 8:14 na wysokości 3°, a o godzinie 9:36 miało miejsce maksimum (zakrycie 81,7%) na wysokości 10°.
Tego dnia na południu Polski była piękna, bezchmurna pogoda. U nas nie było widać początku zaćmienia, bo mieszkamy w górach i Słońce wschodzi tu później. Jednak o 9:20 Słońce wynurzyło się zza wzgórza i o 9:30 widać było tylko około 18% tarczy słonecznej.
Uważam, że zaćmienie Słońca to piękne zjawisko, ale bez zachowania odpowiedniej ostrożności można uszkodzić sobie wzrok. Na Słońce nie można patrzeć bezpośrednio, należy użyć odpowiedniej osłony, na przykład szkiełka z maski spawalniczej. Kolejne zaćmienie Słońca widoczne w Polsce będzie dopiero 20 marca 2015 i 12 sierpnia 2026, mieliśmy więc do czynienia z niezbyt częstym zjawiskiem. "

Jutro chyba weźmiemy się za wirusy, bo póki co, to one wzięły się za nas :-(